
Tak czekałam na majówkę i wolne od wszystkiego. Planowałam zrobić sobie naprawdę zasłużony chillout. A teraz od kilku dni patrzę, jak umiera mój kot. Jestem bezradna, bezsilna i wypełniona łzami. Patrzę na uchodzące z tego wiotkiego ciałka życie, znikający pyszczek i nie umiem nic na to poradzić, odwrócić stanu rzeczy. Wszystko, co robię, kiedy nie głaszczę go po głowie, wydaje mi się niestosowne: czytanie książki, picie kawy, oglądanie telewizji. Bo wiem, że obok, w łazience leży umierające zwierzę.
Wiem, że ktoś powie: to tylko kot, albo dosadniej: stara histeryczka. Ale dla mnie to, czego doświadczam teraz, jest lekcją umierania. Taką przestrogą. A może przerażającą wizją Bo kiedyś z każdego z nas będzie uchodzić życie. A świat będzie biegł swoim zwyczajnym rytmem. Inni będą pić kawę, kochać się, robić zakupy…Tylko ten, co odchodzi i jego bliscy będą w tym umieraniu samotni. Dlatego śmierć powinna być szybką. Wolałabym, aby złapała mnie znienacka, bo boję się, żeby moje umieranie, kiedy przyjdzie ten czas, nie było udręką niemocy i bezradności dla tych, co mnie kochają.